Różnorakie twarze miłości według Yoshiko Waki

Przedstawienie Romeos and Julias unplagued. Traumstadt zaczyna się niewinnie, powoli, co jednak nie znaczy, że całkiem przytulnie.

Zamknięci w przezroczystych „klatkach” aktorzy przemieszczają się w pewnego rodzaju popłochu po scenie. Obserwujemy ich strach i zagubienie, gdy nagle okazuje się, że owe klatki nie są dla nich żadnym ograniczeniem – mogą z nich wychodzić i wchodzić do nich wedle woli. Czynnikiem ograniczającym jest właśnie ich własna wola – zamknięcie na świat, które nie pozwala na doświadczanie go w pełni.

Gdy w końcu jednak postaciom udaje się opuścić owe klatki, widzowi zostanie zadane ekspresyjne, dosadne i nowoczesne zinterpretowanie dramatu Szekspira. Widowisko, mimo że „unplagued”, w oryginalny sposób oddaje klimat szesnastowiecznej Werony oraz przeżycia młodych zakochanych – których w dodatku jest na scenie wielu, nie tylko jedna para.

Tak wielu jest Romeów i tak wiele Julii, ile jest rodzajów miłości, jakimi się darzą. Jedną z nich będzie ta pełna pożądania, ta wręcz zwierzęca, którą – mam wrażenie – w dzisiejszych czasach wstydzimy się okazywać. Tę właśnie „barierę wstydu” łamią tancerze poprzez performans dynamiczny i pełen życia. Pełen namiętności – którą każdy Romeo czuje do swojej Julii, a każda Julia do swojego Romeo.

Aktorzy odnoszą się także do wątków światowych – konkretnie pandemii, która jeszcze dwa lata temu była pierwszorzędnym zmartwieniem każdego. Podczas jej trwania wielu z nas mogło doświadczyć iście szekspirowskich momentów – byliśmy niby blisko, a jednak daleko od siebie, gdyż nawet jeżeli mieszkaliśmy zaledwie metry od siebie, kontakt był surowo zabroniony. Emocje, jakie wtedy przeżywaliśmy, zostały na deskach teatru im. Adama Mickiewicza wytańczone tak, że w mistrzowski sposób oddały faktyczny stan rzeczy.

Kolejna ze scen ma charakter iście dionizyjski – odurzenie miłością, uniesienie dwojga ludzi dzięki niej i porwanie się w tan okołosercowych przeżyć – które znów zostały widzom zadane tańcem oraz, niekiedy, wokalnymi wstawkami. Całość, pomimo raczej niezbyt realnego na pierwszy rzut oka przekazu, spięła się w równie życiową historię, którą miejmy nadzieję, każdemu z nas przyjdzie kiedyś doświadczyć.

Jak więc będzie wyglądać zakończenie tej historii? Równie życiowo oczywiście. Romeo i Julia idą ze sobą przez życie, przez swą miłość, którą, tak jak każda kochająca się para, przyrzekają sobie aż do grobowej deski. Więc jak mogłoby być inaczej? Przy akompaniamencie nostalgicznej muzyki, powolnych, uważnych ruchów smukłych ciał, każdy z Romeów i każda z Julii zostają złożeni do prowizorycznych trumien. Co jednak intrygujące, każde osobno. Może to był ich błąd? Może ta miłosna przysięga powinna brzmieć „aż POD grobową deskę”?